Od 1 września, według nowych przepisów, w sklepikach szkolnych nie można kupić kawy, napojów w opakowaniach większych, niż 0,33l, słodkich bułek, batoników i wielu innych rzeczy, które „szkodzą zdrowiu”. W kogo najbardziej uderzyła ustawa? Właścicieli sklepików oczywiście, bo uczniowie, jak sami mówią, kupują co tylko chcą... przed szkołą.
- Słyszeliśmy, że w innych szkołach w Polsce funkcjonuje „czarny rynek” handlu np. drożdżówkami, ale u nas się z tym nie spotkałem – mówi 14-letni Paweł, uczeń jednego z gimnazjów elbląskich. - Nie ma takiej potrzeby. Kto chce coś zjeść słodkiego czy napić się coli, robi zakupy przed lekcjami, w osiedlowych sklepikach.
Sama ustawa miała być „troską” rządu o dietę dzieci w różnych szkołach. Zamysł dobry, wykonanie – przeciętne, żeby nie powiedzieć, że absurdalne. Dlaczego? Doszło do tego, że w szkołach średnich uczniowie pełnoletni muszą... pokazywać dowód, aby kupić przysłowiową jagodziankę. Część sklepików szkolnych zamieniła się w sklepiki nauczycielskie.
Co więcej – nie działają automaty z kawą. Co robią uczniowie? Przynoszą ją w termosach.
- To standard. Nie wyobrażam sobie dnia bez kawy. Po lekcjach biegam, pływam, chodzę od czasu do czasu na siłownię, mówiąc ogólnie – dbam o siebie. Dlaczego więc nie mogę kupić zwykłego kubka kawy? To absurd – wypowiada się Małgorzata, 18 lat, uczennica elbląskiego technikum.
Jedna z gazet, cytując uczniów szkół średnich, tłumaczy, że w szkole nie można kupić zwykłej bułki słodkiej, ale poza nią nie ma problemów, aby zakupić dowolną ilość np. leków przeciwbólowych, którymi „można się szprycować do woli”. Trudno nie zgodzić się z tym argumentem.
- Odkąd pamiętam rodzice szli rano do sklepu i kupowali mi jakąś bułkę słodką do szkoły. Tak jest i dziś, oni sami zastanawiają się nad sensem tych zakazów – mówi 14-letni uczeń gimnazjum.
Nowe przepisy uderzyły nie tylko w sklepiki szkolne, ale i również w stołówki. Same przepisy nie są do końca jasne, więc niektórzy kucharze, w obawie o kary, przykładowo nie dodają soli do potraw. Nie można podać dzieciom również białego pieczywa.
Minister Edukacji Narodowej, pani Joanna Kluzik-Rostkowska w Kontrwywiadzie RMF FM zaznaczyła, że zna problemy związane z nową ustawą i „wynegocjowała z ministrem zdrowia powrót drożdżówek do szkolnych sklepików”. Dodała, że „trwają rozmowy dotyczące dostępności kawy” oraz soli.
- Chipsom mówimy nie! - stwierdziła.
Cała sytuacja, warto to powtórzyć, jest bardzo absurdalna. W takim mieście, jak Elbląg edukacja nt. zdrowia i ruchu jest bardzo rozbudowana. Mamy szereg imprez miejskich zachęcających do aktywności, same szkoły organizują własne zawody i dni wolne przeznaczone na rekreację i sport. Tłumaczenie więc, że nowe przepisy mają wpłynąć na lepszą kondycję zdrowotną dzieci jest, mówiąc delikatnie, nietrafione.