Te wybory pokazują jedną, niepokojącą rzecz. Mieszkańcy niechętnie biorą udział w wyborach, a jeśli głosują, są podzieleni na dwa bloki wyborcze. Do tego dochodzi wprost miażdżąca porażka wszelkich inicjatyw obywatelskich.
Jerzy Wilk (PiS) i Witold Wróblewski (KWW Wróblewskiego, PO, PSL) zmierzą się w drugiej turze wyborczej. Ciężko wyrokować, jaki będzie ostateczny wynik tego starcia. Wiele będzie zależało od frekwencji wyborczej oraz możliwości przejęcia elektoratów pozostałych kandydatów w wyścigu do fotela prezydenta miasta.
Teraz starły się dwa bloki – prawicy i centroprawicy, oba zjednoczone wokół swoich liderów. Wilk zmobilizował elektoraty PiS-u, Solidarnej Polski, Polski Razem oraz zwolenników NSZZ Solidarność. Po stronie Wróblewskiego znaleźli się Jego zwolennicy oraz elektorat Platformy Obywatelskiej oraz z pewnością śladowy PSL.
Klucz do zwycięstwa leży w dwóch aspektach – elektoracie Edmunda Szweda, Janusza Nowaka oraz Cezarego Balbuzy oraz we frekwencji wyborczej. Kto bardziej umiejętnie zmobilizuje te czynniki po swojej stronie, wygra 30 listopada wybory prezydenckie.
Porażkę notują wszystkie komitety obywatelskie – Elbląska Koalicja Obywatelska, Obywatelski Elbląg i Elblążanie Razem. Pisząc ten tekst nie znam jeszcze wyników głosowania do Rady Miasta, jednak patrząc na wyniki kandydatów na prezydenta miasta można wysnuć jeden wniosek. Elblążanie niechętnie głosują na inicjatywy pozapartyjne. Być może dlatego, że wszelkiej maści komitety obywatelskiej rodzą się lub aktywują działalność na kilka tygodni przed wyborami. Ich działacze zaś liczą na cud, opierając się na złudnym przeświadczeniu niechęci Polaków do partii politycznej.
Jednak parafrazując słowa bohatera z filmu Rejs: „elblążanie głosują na te ugrupowania, które już znają”. Tym samym na niczym spełzły wysiłki Edmunda Szwed, aby festiwalami disco-polo i mało realnymi obietnicami porwać elblążan. Pozostałe komitety obywatelskie wypadły słabo z prostego powodu, aktywizują się tuż przed wyborami i zapadają w sen pomiędzy starciami wyborczymi. Nie tędy droga do zakorzenienia się w świadomości obywateli naszego miasta.
Frekwencja jest na pewno naszą wspólną porażką. Głosują zmobilizowane elektoraty partyjne, znakomita zaś większość elblążan, nie uczestnicząc w wyborach, pokazuje co sądzi o władzach miasta i polityce. To lekcja dla wszystkich ugrupowań politycznych i obywatelskich w mieście, z której powinni wyciągnąć naukę, jak odzyskać zaufanie mieszkańców miasta. Frekwencja w naszym mieście wyniosła niecałe 29 procent uprawnionych do głosowania i jest najniższa w naszym województwie. To jest największa porażka, tu nie ma zwycięzców.