To zwycięskie elbląskie referendum - przegrane później w przedterminowych wyborach, stało się symbolem marazmu elblążan, którzy swój historyczny zryw nie zamienili na wizję przyszłości, gdyż ponownie oddali władzę tym samym radnym (w większości), którzy ich wcześniej tak bardzo zawiedli - pisze Edward Pukin.
Kim jestem? - Zastanawiam się pisząc kolejną książkę, ale moje myśli zamiast koncentrować się nad wątkami tej nowej powieści o elbląskiej teraźniejszości, uciekają wstecz, gdzieś w nieodległą przeszłość. Na tę wątpliwość, która od czasu do czasu nieznośnie uwiera i odwraca nieco uwagę od spraw twórczych, sam sobie odpowiadam: to pewnie skutek przegranej bitwy o Elbląg, o miasto, które jest mi tak bliskie, o którym piszę również w moich książkach.
Tak przynajmniej oceniam miniony rok, tzn. czas upływający od ubiegłorocznego referendum – swoistego elbląskiego "majdanu", będącego wyrazem sprzeciwu dla samowoli i rozpasania władzy, która zapomniała, komu służy i jaka jest jej powinność. Czas, który bezpowrotnie uciekł i nie przyniósł tak bardzo oczekiwanych zmian.
To zwycięskie elbląskie referendum - przegrane później w przedterminowych wyborach, stało się symbolem marazmu elblążan, którzy swój historyczny zryw nie zamienili na wizję przyszłości, gdyż ponownie oddali władzę tym samym radnym (w większości), którzy ich wcześniej tak bardzo zawiedli. Znamiennym dla elbląskiego referendum było to, że ubiegłoroczne tsunami referendalne rozlewające się po różnych zakątkach kraju, zniosło z urzędów tylko prezydentów i burmistrzów.
Natomiast elbląskie referendum odwołało jednocześnie oba organy władzy samorządowej: prezydenta i radnych miejskich. Nie był to, więc przypadek, w którym - za decyzje samorządu - karę odwołania poniósł tylko prezydent miasta. Dlaczego w ślad za tym, mieszkańcy Elbląga nie dopilnowali później, by – poza wyborem nowego prezydenta, nastąpiły również fundamentalne zmiany w samorządzie miasta? Faktem niepodważalnym, było zaangażowanie oraz wyrazisty udział elblążan w przygotowaniach do referendum i w głosowaniu, a którzy w ten sposób egzemplifikowali społeczne niezadowolenie ze sprawowania władzy w mieście.
Dlaczego zatem, ci sami wyborcy, którzy tak zdecydowanie manifestowali swoje niezadowolenie referendalne, nie dokonali swoistej wymiany w składzie nowej Rady Miasta, pozostawiając ją prawie „starą”? Dlaczego zawierzyli ponownie tym samym ludziom, którym wcześniej zarzucali niekompetencję, często wyrażaną w komentarzach określeniem "radny bezradny? Dlaczego tak się stało i czy - "Polak (czytaj: Elblążanin) mądry po szkodzie"? W moim przekonaniu, to nie tylko brak rozpoznania wśród kilkuset kandydatów na radnych, ale przede wszystkim trwałe przywiązanie się do zasady, że tylko w dużych formacjach (PO, PiS, SLD) jest potencjał ludzki. A te wystawiły na swoich listach w większości tych samych kandydatów. Czyżby elblążanie dali się znowu omamić i zadowoliło ich tylko samo pozytywne referendum, jako metoda - choć kosztowna - pogrożenia palcem na przyszłość, czy też utrwaliła się ułomność i niechęć do poszukiwania nowych rozwiązań. Jeżeli to drugie, to znaczyłoby, że poza chwilową złością i gniewem, elblążanie niezbyt chętnie angażują się w zasady demokratycznego życia miasta, stąd też nie analizują programów wyborczych komitetów oraz poszczególnych kandydatów i, że poddali się dominacji tych „dużych”.
A przecież w programach małych komitetów np. Wolny Elbląg, Elbląski Komitet Obywatelski, Naszą Partią Jest Elbląg, pojawiły się bardzo ciekawe i sensowne pomysły na Elbląg, a także te, wskazujące na "ludzkie" i obywatelskie współrządzenie, na zmniejszenie kosztów utrzymania miasta i na jego rozwój, na pomoc najsłabszym i na niezbędne zmiany pokoleniowe. Czego zatem zabrakło, aby rok temu można było wygrać swoistą bitwę o Elbląg? Moim zdaniem brakło również tego, czego brakuje w całym kraju – jedności działania wszystkich "kanapowych" formacji w wyborach parlamentarnych, i „małych” komitetów wyborczych w wyborach samorządowych, co w jednym i w drugim przypadku powoduje rozdrobnienie szans wyborczych.
Taka szansa na współdziałanie wszystkich sił w Elblągu się pojawiła, ale została szybko zniweczona, już zaraz po referendum. Zaściankowe interesy oraz fobie niektórych „działaczy” i polityków, przebiły cel nadrzędny, którym było i jest nasze miasto, jako dobro wspólne. Euforia organizatorów referendum - szczególnie po jego wygraniu – i przeświadczenie o samodzielnym zwycięstwie w wyborach przedterminowych, przesłoniło również to, co miało mieć znaczenie najistotniejsze – wspólne postrzeganie spraw mieszkańców i sprawiedliwy oraz zrównoważony rozwój Elbląga.
„Naprawimy to miasto i za rok oddamy je młodym” - to hasło płynące z niewielkich plakatów jednego z komitetów wyborczych, nie mogło się przebić do świadomości elblążan, gdyż zostało rok temu przykryte wielkimi bilbordami i kosztowną kampanią wyborczą największych formacji partyjnych, wspieraną przez rzesze polityków z pierwszych stron gazet… najmniej zainteresowanych stanem i przyszłością Elbląga. Dlatego tym bardziej śmiem twierdzić, że właśnie to hasło, realizowane przez samych elblążan, powinno być w dalszym ciągu uwspółcześnionym kierunkiem wiodącym mieszkańców Elbląga do awansu i do rozkwitu naszej małej Ojczyzny.
Edward Pukin