Informacja o umożliwieniu grupie referendalnej odbywania w Staromiejskim Ratuszu publicznych debat organizowanych dla i przez mieszkańców, nieco mnie zaskoczyła a tym bardziej, że… pozytywnie. Kto by pomyślał, że władza się zgodzi, aby elblążanie samodzielnie gromadzili się w Ratuszu i debatowali? A jednak! Dotychczas było to z różnych względów prawie niemożliwe (znane są przypadki odmawiania udostępnienia lokalu).
Wyjście władz miasta naprzeciw społecznej inicjatywie dowodzi, że prezydent uznał, iż nakaz chwili wymusza na nim przestawienie urzędowej wajchy z jednokierunkowego toru - tzn. upowszechniania wszem i wobec, że patent na mądrość mają tylko rządzący, i że oni wiedzą najlepiej, jak rządzić - na dwutorowość, czyli dopuszczenie mieszkańców do wymiany poglądów w różnych sprawach miasta w lokalu urzędowym.
Tak też – moim zdaniem, powinna być rozumiana i realizowana współpraca miejskich wybrańców z obywatelami, świadcząca o dojrzewającej samorządności. Ale może się mylę i czas pokaże, czy to tylko manewr taktyczny władz przed referendum?
W ostatnim czasie – poza wytężoną polityką informacyjno-wyjaśniająca, to kolejny ważny krok władz miasta, dopuszczający elektorat do publicznego wypowiadanie się w sprawach miasta i jego problemów. Lepiej późno niż wcale – mówi życiowe powiedzenie. Czy tak już będzie zawsze? Nie bardzo w to wierzę, chociażby od wtedy, gdy zaprzestano relacjonować przebieg sesji Rady Miasta. Ale może się mylę i czas pokaże, czy to manewr taktyczny władz miasta?.
Czy mieszkańcy, którzy tak gremialnie podpisali się pod wnioskiem o odwołanie aktualnie urzędującego prezydenta i miejskich rajców, skorzystają z tej oferty dającej im możliwość wypowiadania się w trzech tematach (na początek), które już zapowiedzieli organizatorzy debat? Zobaczymy. A tym bardziej, że udział w spotkaniach i efekty polemiki zależą nie tylko ode mnie i innych felietonistów, ale nade wszystko od aktywności pozostałych obywateli Elbląga, a także od doboru tematyk.
Jednakże, moje obawy o udział mieszkańców i merytoryczną dyskusję dotyczą przede wszystkim trzeciego zagadnienia (brzmiącego nieco frywolnie) pt. „Związki rozwiązłe, czyli jakiej ustawy o konkubinacie chcemy?”. Śmiem twierdzić, iż ta problematyka wybiega daleko ponad sprawy miasta i nie powinna być dyskutowana - szczególnie teraz, w okresie tak ważnym dla elblążan. Problem związków partnerskich, który jest sztandarowym w programie jednej z formacji partyjnych, nie jest też, aż tak istotnym, aby poświęcać jemu publiczną debatę w aktualnej sytuacji Elbląga.
Elblążanie - podzieleni na zwolenników referendum i oczekujący zmian oraz na tych, którzy opowiadają się za dotychczasową władzą, chcą przede wszystkim dowiedzieć się o ich przyszłości ich miasta. Chcą być pewni tego, co ich czeka, kiedy dojdzie do referendum i jakie dla nich, będą tego następstwa. Chcą też transparentności i przejrzystości w decyzjach władzy oraz szacunku dla suwerena, którym jest ogół obywateli. Inaczej będą ciągle nieufni … do każdej władzy i tych, którzy na emocjach ludzi zamierzają realizować własne interesy.
Stąd też odgrzewanie przez organizatorów przysłowiowego „kotleta” z trudnym - bo ponad środowiskowym - dylematem, który pobudza temperaturę sporów a jednocześnie dzieli Polaków, jest niepotrzebnym wpychaniem problemu w społeczny dyskurs elblążan o ich najbardziej żywotnych sprawach. Moim zdaniem, jest to wkładanie samemu sobie (organizatorom debaty) kija w mrowisko, a co niczego dobrego dla elblążan nie przyniesie.
Chyba, że ktoś zamierza, coś – kosztem innych - na tym temacie ugrać, ale wtedy to również przestaje być transparentne. Inaczej mówiąc – woda na młyn… dla rządzących a tym bardziej, że „raz zdobytej władzy, tak łatwo się nie oddaje” - jak powiedział niegdyś jeden z klasyków.
Edward Pukin