Znów na czołówce papierowego „Faktu” dziennikarz oskarża posła Leonarda Krasulskiego. Tym razem o kradzież beczki spirytusu podczas służby w Ludowym Wojsku Polskim w latach siedemdziesiątych. Gazeta powołuje się na dwóch świadków: płk L. oraz cywila Ryszarda M. Twierdzą oni, że Krasulski został wyrzucony z wojska nie za postawę niepodległościową, a właśnie za kradzież.
Przypomnijmy, że w artykule "Faktu" z 3 stycznia chodziło o zatajenie, według dziennikarzy, służby wojskowej w Ludowym Wojsku Polskim i to w jednostce, która pacyfikowała robotników w grudniu 1970 roku. Następnego dnia podczas konferencji prasowej poseł Leonard Krasulski nie chciał odpowiadać na pytania dziennikarzy, tylko zapowiedział, że poda wydawców i dziennikarzy sądu za pomówienia.
Przez nierzetelność dziennikarską zostałem postawiony w jednym rzędzie ze skazanymi prawomocnymi wyrokami karnymi członkami jednostek wojskowych, które uczestniczyły w pacyfikacji robotników
- oświadczył.
Po burzy medialnej do „Faktu” zgłosiło się dwóch mężczyzn, jeden pułkownik, który kryje się za literką L. oraz cywil Ryszard M.
I niezależnie od siebie opowiedzieli spójną historię finału wojskowej kariery posła. – Na Krasulskiego mówiono „gaciowy”. W kompanii medycznej miał dostęp do leków i spirytusu – opowiada nam płk L. Nie ujawnia swoich personaliów, ale podpisał oświadczenie i jest gotów potwierdzić w sądzie to, co wie. Dlaczego go zdegradowano? – pytamy. – Poszło o defraudację 20-litrowej beczki spirytusu i innego mienia – mówi pułkownik.
Inny z naszych informatorów, Ryszard M. dodaje, że Krasulski został poddany werdyktowi sądu honorowego podoficerów. To była częsta praktyka zmierzająca do tego, by takie sprawy rozwiązywać wewnątrz jednostki. Dzięki temu nie było kontroli z zewnątrz, która mogłaby wykryć inne nieprawidłowości.
Telefon posła milczy, chociaż niezupełnie słyszymy komunikat:
Przepraszamy, nie możesz tym razem zostawić wiadomości, skrzynka jest zapełniona.