Już za kilka dni w naszym mieście odbędzie się referendum. Z każdej strony słychać głosy debatujące a to nad koniecznością pójścia do urn, a to zniechęcające do wzięcia udziału w referendum. Dyskutując od kilku tygodni z rodziną i znajomymi na powyższy temat, postanowiłem podzielić się swoimi przemyśleniami na ten temat z innymi.
Kiedy myślę o nadchodzącym referendum, w ogóle nie zastanawiam się, czy do lokalu wyborczego pójdę. Na wszystkie wybory od roku 1989 chodzę regularnie i to się nigdy nie zmieni. Wybory to moje prawo, jako obywatela wolnego kraju, tak samo jak referendum. Wszelkie próby zniechęcenia elblążan, jeśli chodzi o pójście do urn, są obrzydliwe. Jeśli płyną od ugrupowania rządzącego miastem, to tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że na referendum powinno się pójść. Przecież to właśnie sztab wyborczy obecnego prezydenta dwoił się i troił, aby frekwencja w ostatnich wyborach była jak najwyższa, bo tylko dzięki temu miał możliwość wygrać z twardym elektoratem swojego poprzednika. Wtedy ubolewali nad marną frekwencją elblążan w wyborach, dziś nie robią nic, aby obywatele przy urnach zadecydowali o swoim przyszłym losie. Ot, pierwszy kamyczek do ogródka obecnej władzy.
Moje podejście do możliwości korzystania z praw obywatelskich wyjaśniłem powyżej. Czas teraz zmierzyć się z zarzutem, jaki najczęściej pojawia się u osób, które w jakiś sposób referendum się sprzeciwiają: „A co po referendum?”, „Jak nie oni, to kto?”, „Może i Nowaczyk z obietnic się nie wywiązał, ale następny też będzie tylko obiecywał”. Szczególnie ostatni argument w dyskusji bardzo mi się podoba. Dlatego to właśnie na nim oprę moją ogromną chęć wzięcia udziału w referendum i odwołania władz miasta. Może jednak zacznę od tego co najważniejsze. Jeśli składa się w życiu obietnicę, to należy jej dotrzymać. Dotyczy to wszystkich, także polityków, bo dotrzymanie obietnicy to sprawa honoru. Przed poprzednimi wyborami samorządowymi z ust wielu polityków padło wiele obietnic. Jednym z tych, którzy (w moim mniemaniu) najwięcej obiecywali, był Grzegorz Nowaczyk. Zawierzyłem mu, oddając swój głos w wyborach, właśnie na niego.
Niestety, dziś – po 2,5 roku rządzenia miastem przez pana Nowaczyka uważam, że nie spełnił obietnic mi (i innym mieszkańcom Elbląga) złożonych. Ponadto sądzę, że szanse na realizację ich są tak znikome, że nawet wypełnienie przez niego kadencji, nic tu pomoże. Cóż innego mi więc pozostaje jako obywatelowi? Oczywiście – zagłosowanie w referendum przeciw obecnej władzy! Polityków należy rozliczać z obietnic, bo nauczą się nałogowo kłamać! A dokładnie – okłamywać nas, wyborców. Nadchodzi referendum, które może być przełomem, jeśli chodzi o sprawowanie władzy w Elblągu. Odwołanie obecnych władz miasta może być „straszakiem” dla kolejnych ekip trzęsących ratuszem.
Po odwołaniu pana Nowaczyka, każdy następny polityk dwa razy się zastanowi, zanim złoży elblążanom obietnicę bez pokrycia. Każdy z nich będzie zdawał sobie sprawę, że elblążanie nie pozwolą się oszukiwać i w razie braku efektów wyrzucą z ratusza każdego, kto pozwoli sobie na realizację swoich interesów, a nie programu wyborczego. To między dzięki powyższym argumentom tak bardzo chwalę sobie ideę referendum i upatrują w niej szansy dla naszego miasta. Bo Elbląga nie stać na polityków składających obietnice z kapelusza. Nasze miasto musi być zarządzane przez ludzi, którzy poważnie podchodzą do realizacji swojego wyborczego programu. A zdopinguje ich do tego właśnie odwołanie obecnych władz miasta w referendum. Dlatego już nie mogę się doczekać niedzieli i wierzę, że frekwencja pozwoli odwołać obecne władze. Bo to najzwyczajniej w Świecie opłaci się elblążanom.
Tomasz Bartnikowski – elblążanin