Wczoraj, 25 lipca, jechałem do Gdyni. Pociąg odchodził o godz. 7.29, ale ja, przezornie byłem przed kasą na dworcu, już o godz. 7.05. Czy uwierzycie, że i tak bilet musiałem kupować mimo wszystko w pociągu – poskarżył się nasz Czytelnik z Elbląga.
Pan Łukasz rzadko jeździ pociągami, ale ostatnio zdecydował się skorzystać z tego środka transportu.
Na drodze do Gdańska wciąż trwają prace, postanowiłem więc skorzystać z usług PKP – tłumaczy 56-letni elblążanin.
Gdy wczoraj zjawił się na dworcu, by kupić bilet, czynna była tylko jedna kasa, a w kolejce stało ponad dziesięć osób. Nie wszystkie kupowały bilet na odjeżdżający za 25 minut pociąg.
Jedna pani uznała kasjerkę za punkt informacyjny. Druga kupowała bilety na podróż planowaną za dwa tygodnie, a trzecia miała także „sprawę niecierpiącą zwłoki” - opowiada nasz Czytelnik.
Pan Łukasz nie ma pretensji do stojących przed nim „koleżanek i kolegów” z kolejki, ani tym bardziej do bardzo uprzejmej pani kasjerki („mogę tylko podziwiać jej nerwy”), ale do kierownictwa dworca, które nie zadbało o to, by otworzyć drugą kasę.
Otworzono ją dopiero wtedy, gdy do odejścia mojego pociągu zostało kilka minut. Od razu utworzyła się też przed nią kolejka pasażerów, tak więc nie było sensu bym się w niej ustawił. W efekcie, wiedząc, że nie zdążę kupić już biletu w kasie, poszedłem na peron i kupiłem go od kierownika pociągu – kończy nasz rozmówca.
I po co było się śpieszyć?