Zdanie to brzmi dość banalnie. Z pozoru, bo jeśli dokładnie przyjrzymy się rozwojowi miasta w ostatnich latach, to w ogólnej ocenie i delikatnie mówiąc jest on niewystarczający i niespełniający oczekiwań mieszkańców. Świadectwem tego jest emigracja, ucieczka z Elbląga ludzi młodych i zdolnych, jak też firm poza jego granice.
Nie można jednak powiedzieć, że wcale nie było tworzonych wizji rozwoju miasta, nawet niekiedy śmiałych (Modrzewina, Wyspa Spichrzów, uniwersytet w Elblągu, strategia promocji miasta). Powstawały one zarówno w gronie prezydenta Słoniny, jak i Nowaczyka. Niestety, nie mogły być właściwie i dostatecznie przedyskutowane i zmodernizowane, ze względu na brak poparcia społecznego w mieście, wynikający z silnych podziałów politycznych i niechęci do współpracy skonfliktowanych środowisk politycznych. Z tego też względu rządzenie naszym miastem zostało w ostatnim czasie sprowadzone do zarządzania, tak aby się jakoś kręciło, aby się tylko specjalnie nie narazić.
Tak więc potrzeba nowej wizji rozwoju jest potrzebą takiego jej wypracowania, aby była ponad podziałami, ze zgodą ogółu co do głównych założeń oraz wolą ich realizacji. Nie da się tego jednak osiągnąć kierując się w polityce miejskiej kryteriami polityki krajowej, czyli przenosząc konflikty partyjne ze sceny państwowej na grunt lokalny. I traktując zdobyte stanowiska i sukcesy miejskie wyłącznie jako mechanizm kariery politycznej i awansu na stanowiska państwowe. A niestety takie podejście zdominowało w ostatnim czasie politykę w Elblągu. Wyjaśnienie powyższe jest zarazem odpowiedzią na pytanie, dlaczego zdecydowałem się ponownie kandydować do Rady Miasta oraz współtworzyć Elbląską Koalicję Obywatelską.
Elbląg jest pełen ludzi, którzy na co dzień angażują się w jego rozwój, działają na rzecz społeczności lokalnej, zabierają głos w debatach o losach miasta. I robią to nie dlatego, że zbliżają się wybory, partia od nich tego wymaga, nie wiedzą jak zdobyć zatrudnienie czy awansować bez protekcji. Ci ludzie robią to z własnej wewnętrznej potrzeby, są również spełnieni zawodowo i nie czują się zależni od wpływowych osób czy koterii.
W moim przekonaniu tacy właśnie ludzie zaangażowali się w tworzenie Elbląskiej Koalicji Obywatelskiej. Przedstawiciele różnych środowisk, między innymi Elbląskiego Komitetu Obywatelskiego, Forum Rozwoju Elbląga, Stronnictwa Demokratycznego i Polski Razem. Zwłaszcza ci ostatni, jak np. Piotr Opaczewski, którzy po wejściu lidera Polski Razem Jarosława Gowina w koalicję z PiS zdecydowali się wystąpić z partii i zostać w Elbląskiej Koalicji Obywatelskiej, czym udowodnili, że sprawy Elbląga są dla nich ważniejsze niż rozgrywki krajowe, partyjne listy i awanse.
Niezależne od polityki krajowej środowisko daje szansę na lepsze porozumienie i współpracę w polityce lokalnej, a tym samym wypracowanie najlepszych rozwiązań dla Elbląga. Bez tych wszystkich obciążeń płynących z Warszawy, wielkich rozgrywek, przymusu pozycjonowania się na krajowej scenie politycznej, zwycięstw i porażek partyjnych, które ktoś będzie rozliczał. Niech te kwestie zostaną dla wyborów parlamentarnych. Tu jest Elbląg i nikt zamiast nas samych tutejszych problemów nie rozwiąże, Olsztyn będzie przede wszystkim dbał o rozwój Olsztyna, a Gdańsk Gdańska.
Dlatego elblążanie potrzebują alternatywy w wyborach, i dlatego startujemy. A co elblążanie wybiorą? To co będą chcieli.
Mają jednak prawo nie być mamieni, oszukiwani czy zbywani ogólnikowymi hasłami. Prezentację naszego programu zaczęliśmy więc od istniejących możliwości pozyskania dużych środków finansowych, jakie stwarza koncepcja Aglomeracji Elbląskiej. Jest to koncepcja śmiała i wymagająca zgody więcej niż jednego samorządu, ale otwierająca też zupełnie nowe możliwości przed naszym miastem. Bez uruchomienia dostępnych z środków ministerialnych ok. 160 mln złotych, niezwykle trudno będzie realizować obietnice, od których zaczęli nasi wyborczy współzawodnicy. Dlatego z przykrością odnotowałem, że na konferencję poświęconą Aglomeracji Elbląskiej nie przyszedł żaden elbląski radny, ani prezydent czy wiceprezydent, ani nawet wyższy urzędnik miejski. A pomysł ten był wcześniej przez nas sygnalizowany w mediach. Niestety ta nieobecność jest potwierdzeniem negatywnego oddziaływania polityki krajowej i relacji partyjnych na społeczności lokalne.
Budowanie pozapartyjnych (ponadpartyjnych), niezależnych porozumień czy środowisk nie jest łatwe. Ludzie generalnie są zrażeni do polityki, często boją się angażować, żeby nie stać się celem agresji zagrożonych grup interesów i ataków medialnych. Nie mają też takiego zewnętrznego przymusu, jaki dotyczy struktur partyjnych. Łatwo więc zrezygnować, trudno zaś wystawić się na ciosy.
Te od okresu referendum 2013 roku padają nader często, a nie dość tego powstało środowisko ludzi trudniących się szkalowaniem ludzi zawodowo oraz czyniących z tego osobistą misję, grupa najemników, takie nasze elbląskie „zielone ludziki”. Jest ono produktem wojny partyjnej, swoistą, wyprodukowaną bronią, którą siecze się przeciwnika, żeby go zdyskredytować i zniszczyć. Łatwo zauważyć kto z niej korzysta w danym okresie, bo wyjątkowo nie staje się wówczas obiektem ataków, ale wyłącznie pochwał. I tak w 2010 roku ataki nie dotykały PiSu i Jerzego Wilka, dziś Obywatelskiego Elbląga i Edmunda Szweda.
Ataki te okresowo dotyczą także mnie i co interesujące, zwykle w kontekście przypominania zasług mojego dziadka, śp. generała Bolesława Nieczuja-Ostrowskiego. Jest to o tyle interesujące, że mój dziadek tak chętnie przypominany, od czasu ukonstytuowania się nowej, powojennej i jedynie słusznej władzy, stał się obiektem powtarzających się ataków medialnych, publicznego szkalowania, obraźliwych listów. Powtarzające się obraźliwe oskarżenia trwały aż do jego śmierci. Lepiej, ostatni taki list został napisany i dotarł do nas już po jego odejściu. Dostawało się też mojemu ojcu. Teraz dotyczy to i mnie. Podobnie jednak jak w przypadku mojego dziadka i ojca, przynosi to odwrotny skutek. Skłania właśnie do działania, przeciwstawienia się tym patologiom, bo jeśli kocha się swoją wielką czy małą ojczyznę, nie można dopuścić by one zwyciężyły. I to jest właśnie drugi powód mojej decyzji o kandydowaniu.
Paweł Nieczuja-Ostrowski