W Polsce nie ma tradycji organizowania referendum za czymś, a jedynie przeciwko komuś. Nie wymyślono jednak niczego lepszego - mówi w wywiadzie dla PAP Jerzy Wilk.
Jerzy Wilk, po zwycięstwie w przedterminowych wyborach, od 12 lipca jest prezydentem Elbląga. Jego poprzednika, Grzegorza Nowaczyka z PO, odwołali w referendum obywatele miasta.
Sądzi Pan, że obecne mechanizmy referendum są demokratyczne? Czy raczej zachęcają do udziału jedynie tych, którzy chcą odwołania organu wykonawczego gminy?
Jerzy Wilk: Referenda, a przede wszystkim referenda lokalne, to właściwie jedyny mechanizm demokracji bezpośredniej. Jak do tej pory nie wymyślono niczego lepszego. Ludzie biorący w nich udział mają realny wpływ na jego wynik.
To zupełnie inaczej niż w trakcie wyborów, gdzie metoda przeliczania głosów sprawia, że mandat zdobywają często nie te osoby, na które głosowaliśmy. Przykładem mogą być wyniki przedterminowych wyborów w Elblągu.
Z list PiS nie weszły do rady osoby mające blisko 400 głosów, a mandat zdobyli kandydaci z innych list mający o połowę mniejsze poparcie.
Podsumowując referenda to mechanizmy jak najbardziej demokratyczne, ale dość rzadko stosowane, także te ogólnopolskie. Moim zdaniem zbyt rzadko państwo sięga po ten instrument demokracji. Nie twierdzę, że mamy być drugą Szwajcarią, gdzie referenda są niemal na porządku dziennym, ale niektóre decyzje rząd powinien poddawać pod tego typu konsultacje społeczne.
Inną sprawą jest to, że w referendach lokalnych rzeczywiście najczęściej udział biorą przeciwnicy danej władzy. I nie ma w tym nic dziwnego, bo w Polsce nie ma tradycji organizowania referendum za czymś, a jedynie przeciwko komuś.
Dodatkowo władze gminy, zagrożone utrata stanowiska, najczęściej nawołują swoich zwolenników do bojkotowania referendum, bo aby było ono ważne, potrzebna jest odpowiednia frekwencja. Nie inaczej było w Elblągu, nawet w dniu referendum po mieście rozsyłane były smsy zniechęcające do pójścia na referendum. Moim zdaniem to błąd.
Bardzo często słyszymy krytykę pod adresem Polaków, że nie interesują się wyborami, że frekwencja wyborcza jest zbyt niska. A z drugiej strony niektóre środowiska świadomie, dla własnego zysku, zniechęcają mieszkańców do nie korzystania ze swojego demokratycznego prawa. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia?
Czy mechanizm referendum stał się narzędziem walki politycznej? Czy na tak krótko przed wyborami samorządowymi warto organizować takie referenda?
- Nie sądzę, aby było to narzędzie walki politycznej i nie można referendum sprowadzać tylko do tego. A już z pewnością nie było tak w Elblągu, gdzie grupę referendalną tworzyli ludzie bezpartyjni.
Owszem, referendum poparły niektóre partie polityczne - np. Prawo i Sprawiedliwość - ale idea wyszła od samych mieszkańców, którzy mieli już dość nieudolnego, aroganckiego i rozrzutnego zarządzania miastem.
Jestem przekonany, że gdyby do referendum dążyło jedynie któreś z ugrupowań politycznych - nie doszło by ono do skutku lub byłoby nieważne. A w Elblągu frekwencja była bardzo wysoka - przekroczyła 24 proc. - i chyba po raz pierwszy w kraju odwołano nie tylko prezydenta, ale również Radę Miejską.
Sam będąc radnym zachęcałem mieszkańców do udziału w głosowaniu, ponieważ dalsze rządy Platformy Obywatelskiej w naszym mieście mogłyby oznaczać katastrofę finansów publicznych. Po za tym nie widziałem możliwości jakiejkolwiek współpracy z władzami miasta.
I to jest odpowiedź na pytanie, czy warto organizować referendum nawet krótko przed wyborami. Warto. Po to, by odsunąć nieodpowiedzialne osoby od władzy. Nawet jeśli do kolejnych wyborów daną gminą miałby zarządzać komisarz.
Stan finansów w Elblągu jest dzisiaj bardzo zła. A mój poprzednik zamiast szukać oszczędności, stworzył np. niepotrzebnie spółkę mająca zajmować się aquaparkiem, którego w Elblągu nie ma, czy przeprowadzał kosztowne remonty gabinetów w ratuszu.
Czy mechanizm referendum lokalnego wymaga zmian? Jeśli tak, to jakich?
- Moim zdaniem mechanizm referendum lokalnego nie wymaga zmian. Każdy prezydent, burmistrz, czy wójt powinien mieć świadomość, że władzy nie otrzymuje na zawsze. Jeśli będzie zarządzał źle, szkodliwie dla gminy, to dana społeczność po prostu go odwoła. Niestety, niektórzy zapominaja o czymś takim jak odpowiedzialność. Jedyne czego bym chciał, to aby w takim głosowaniu brali udział i zwolennicy, i przeciwnicy danej opcji. Przecież nie musi być tak, że to frekwencja decyduje o odwołaniu organu wykonawczego gminy, bo rezultat głosowania jest z góry przesądzony. I o tym mówiłem też przed referendum w Elblągu.
Niech zwolennicy Grzegorza Nowaczyka i Platformy Obywatelskiej idą na referendum i zagłosują zgodnie ze swoimi przekonaniami. Gdyby wówczas władze Elbląga nie zostały odwołane, przyjąłbym ten wynik z pokorą i uznał, że jednak się myliłem.
Dziękuję za rozmowę.
Źródło: PAP