Swój swojego zawsze znajdzie, chociaż się wzajemnie siebie wstydzą, czy wręcz nawet nienawidzą, to bez siebie funkcjonować nie mogą – drobne geszefciki, są wystarczającą rekompensatą, za obrzydliwość współrządzenia. Klasycznym przykładem, takiej patologicznej koegzystencji, jest elbląski samorząd, od rady miasta poczynając, na prezydencie kończąc.
Przyjęcie głosami radnych SLD, budżetu miasta na rok 2014, jest zwieńczeniem półrocznego wysiłku prezydenta Wilka, na rzecz częściowego przywrócenia stanu posiadania SLD w urzędzie miasta, z pominięciem procedury konkursowej, przy obsadzie stanowisk kierowniczych. Pierwszą jaskółką tej koalicji było stanowisko przewodniczącego rady miasta dla szefa elbląskiego SLD Janusza Nowaka. W ten sposób, prezydent Jerzy Wilk, przeszedł z utajnionej fazy współpracy z sojuszem, do etapu nieformalnej, ale jednak koalicji. Jerzy Wilk ma w tym wieloletnie doświadczenie, sięgające jeszcze czasów prezydenta Słoniny, kiedy to nieomal wszystkie ważne głosowania radnego Wilka, są takie same jak klubu SLD. Gdyby ktoś nie znający elbląskich realiów, analizował te głosowania, to doszedłby do wniosku, że Jerzy Wilk, to członek klubu radnych SLD, i być może, w istocie rzeczy, tak właśnie było – wtedy się to opłaciło i teraz też się opłaca. Największym przegranym tego romansu, jest Elbląg i elblążanie.
Teraz głosami SLD, przyjmując nierealny budżet, powiększono zadłużenie miasta o kolejne 10% do gigantycznej kwoty 336 milionów, a wtedy głosami radnych PiS, pompowano miejskie pieniądze w takie wynalazki, jak park technologiczny czy centrum biznesowo sportowe, które gwałtownie podnosiły poziom zadłużenia miasta, a dzisiaj ich utrzymanie, kosztuje miasto rocznie 5 milionów złotych, czyli więcej, niż miasto wydaje na bieżącą naprawę dróg, metodą na kleksa. Dziwię się tylko, że strony tej koalicji, nie mają odwagi się do niej przyznać, formalnie jej niema, ale faktycznie istnieje, na solidnym gruncie skrajnego populizmu i podziału wyborczych łupów. Co prawda, nie ma jeszcze przyzwolenia, na taką koalicję ze strony szefów z Warszawy, ale pierwsze miękkie sygnały i balony próbne zostały już wypuszczone.
Wielka koalicja Jarosław Kaczyński – Leszek Miller, tuż, tuż.
Mimo pozornych waśni między obu partiami i ich liderami, więcej ich łączy niż dzieli. O ile jeszcze do nie dawna, ze strony SLD, padały jednoznaczne deklaracje, że koalicja rządowa z PIS-em jest nie możliwa, to dzisiaj retoryka premiera Millera, idzie w kierunku przesuwania akcentu, na wolę wyborców. Dwa tygodnie temu, były szef MSW Krzysztof Janik, na pytanie o koalicję z PIS-em odpowiada, że niemożliwa jest dzisiaj, o tym czy później, zdecydują wyborcy. Drzwi dla tej koalicji zostały lekko uchylone. Elastyczność obu liderów jest przeogromna, pasują do siebie nie tylko z racji wieku, ale też sposobem działania, poziomem cynizmu, populizmu czy zawziętości. Są dla siebie, jak prawa i lewa strona, lustrzane odbicie, jak bracia bliźniacy. Dzisiaj łatwiej jest premierowi Kaczyńskiemu, odpowiedzieć na pytanie kim jest premier Józef Oleksy, niż na proste pytanie dziennikarki, czy Donald Tusk jest premierem Polski - takie pytanie, premier Kaczyński uważa za prowokację. Idąc dalej torem tej odpowiedzi, wszystkich polaków, co głosowali na prezydenta Komorowskiego, który podpisał nominację premierowi Tuskowi, można uznać za prowokatorów. Całe szczęście, że wybory są tajne.
Demagogiczny marsz po głosy wyborców, już się rozpoczął. Obaj panowie, mają na tym polu ogromne doświadczenie. Idą równo w tym samym kierunku – po dwudziestu pięciu latach od transformacji, w swoich szeregach mają zapewne, podobną ilość byłych członków PZPR, więc i pomysły maja podobne, trochę jakby z tamtej epoki. Pierwszy poszedł na całość prezes Kaczyński, i obiecał bilion na inwestycje (1000 miliardów), to tak mniej więcej, trzy budżety unijne dla Polski na lata 2014 – 2020, jakby to nie robiło wrażenia, dorzucił jeszcze po 500 zł, na każde dziecko co miesiąc. Przewodniczący Miller, nie ustępuje ani na krok, i odpala sztandarowy projekt sojuszu – powrót do 49 województw, jako panaceum na przyspieszenie rozwoju miast, które utraciły status wojewódzki. Tak lekko licząc, może z tego być 1000 wysokich stanowisk, do zagospodarowania z klucza politycznego - 49 wojewodów, 49 wice, 49 rzeczników prasowych, armia dyrektorów wydziałów, doradców, i oczywiście gabinety polityczne przy każdym wojewodzie. Gdyby jeszcze pan premier był łaskaw wycofać z użycia drukarki, zastępując je maszynami do pisania, co dałoby natychmiast kilkaset tysięcy miejsc pracy. W dawnym Zamachu pracowało ponad tysiąc kobiet przy rozpisywaniu dokumentacji technologicznej. Dalsze możliwości, na ścieżce powrotu do przeszłości są ogromne, aż do pustych półek z octem włącznie. Wiem, ale nie powiem ? To co zdawało się być dotychczas, tylko bronią premiera Kaczyńskiego, teraz staje się również orężem premiera Millera - wiem ale nie powiem.
Stara, skuteczna taktyka siania intrygi politycznej, została przekuta w wabik wyborczy. Panowie premierzy doskonale wiedzą, że te pomysły, to przysłowiowe gruszki na wierzbie, ale tego nie powiedzą, tak jak nie mówili przed wyborami, że wejdą w koalicję z Samoobroną, a jednak taką przygodę zaliczyli. Czy jest coś niewłaściwego w tak egzotycznym aliansie? Nie - demokracja zwłaszcza młoda, ma skłonność do najdziwniejszych eksperymentów, za które płacimy my wszyscy, czyli Polska. Dzisiaj Samoobrony już niema na scenie politycznej. Co pozostanie po koalicji PIS – SLD za pięć, sześć lat? Ktoś podzieli los Samoobrony. Jako, że za PIS-em stoi armia toruńska, to raczej dla SLD ta przygoda, skończy się politycznym niebytem.
Stefan Rembelski
stefanrem@wp.pl