Elbląskie referendum przechodzi do historii z każdą upływającą godziną, ale nie opadają emocje spowodowane zaskakującymi - szczególnie dla władz Elbląga i organizacji popierających istniejący układ – wynikami plebiscytu. Tymczasem uzasadniona euforia mieszkańców trwa, choć życie miasta musi toczy się dalej.
Potrzebny był ten wstrząs, gdyż tak dalej być nie mogło, ale przed nami okres trudny i nieprzewidywalny. Tym bardziej i jak najszybciej, powinniśmy – my obywatele Elbląga - w przeciwieństwie do polityków – zakończyć etap wzajemnych impertynencji i oskarżeń. Ci, którzy popierali – stękających dziś włodarzy miasta - powinni mieć pretensje do siebie i nie słuchać wezwań Jadwigi Król do bojkotu referendum, ale pójść i głosować na NIE. Było by przynajmniej uczciwie i lojalnie. Tak na marginesie - nie rozumiem, choć się domyślam, dlaczego osoba, która reprezentuje Kongres Kobiet, czyli także np.: samotne elbląskie matki oraz bezrobotne kobiety, i wydaje się być świadomą demokratką, przeciwna była jednej z podstawowych zasad demokracji, jaką jest konstytucyjny zapis o referendum, ale… to już inna sprawa.
Natomiast powody do radości mają prawo mieć ci, którzy referendum przeprowadzili (Grupa Referendalna) i ci, którzy „referendarzystów” oficjalnie poparli (PJN i SD) a przede wszystkim ci elblążanie, którzy 14 kwietnia poszli do lokali wyborczych i głosowali dwa razy na TAK. Jednakże z niepokojem przeglądam internetowe portale i gazety, w których pod publikacjami pojawiają się komentarze i argumenty walczących jeszcze ze sobą elblążan.
Z analizy wpisów jednoznacznie wynika, że nieźle podzieliła nas, ta - lokalna rewolucja, a przecież jesteśmy mieszkańcami tego samego miasta, tej samej ulicy a nawet bliskimi sąsiadami. Faktem jest, że przegrani politycy sami podsycają te spory, ale też zastanawia mnie, dlaczego wcześniej nie byli aż tak otwarci. Zdaję sobie sprawę z tego, że trudno jest łączyć np. politykę ze sportem, gdzie obowiązuje zasada fair play a wygrywający nie kopie leżącego, ale też śmiem twierdzić, że niekoniecznie musimy pastwić się nad przegranymi, nawet wtedy, kiedy mamy uzasadnione racje i inwektywa sama ciśnie się do ust. Wcześniej też lub później, fakty i prawda same się obronią, choć przyznam, że czasem trzeba prawdzie pomóc, aby nie została zamieciona pod przysłowiowy dywan.
Niezależnie od sportowej zasady fair play, która moim zdaniem powinna mieć również przełożenie na stosunki międzyludzkie, nie powinniśmy także łączyć euforii zwycięstwa z samochwalstwem politycznym. A tak dzieje się ponownie w naszym mieście i jakoś tej wszechwładnej pychy i wyrachowania, nie możemy się pozbyć. Nagle, tuż po przegranym referendum, ci sami - którzy jeszcze kilka dni wstecz odpowiadali za stan miasta – zapowiadają już recepty na jego uzdrowienie, odżegnując się przy okazji od tego, co stało się przyczynkiem niezadowolenia 24 tysięcy mieszkańców Elbląga. Dlaczego - ci sami uzdrowiciele, nie uczynili tego wcześniej? Czemu nie rozdzierali szat na wzór Rejtana, w geście protestu, gdy zatwierdzano katastroficzny dla Elbląga budżet, a jednocześnie sięgnięto do podwyżek obciążających najsłabszych obywateli naszego miasta?
Jak widać, ojców zwycięstwa i chętnych do kontynuowania władzy jest wielu, ale ktoś ten wóz - obciążony problemami miasta, musi jednak pociągnąć dalej? Zdaniem (komentarze) mieszkańców Elbląga, nadszedł długo oczekiwany czas, aby jednak – a przede wszystkim z głową - zmienić „konie” na inne, ale… tym razem, należałoby się im dobrze przyjrzeć.
Edward Pukin