Każdy z mieszkańców Elbląga zna osobę, która za przysłowiowym chlebem wyjechała poza granice kraju. Często jest to ktoś dla nas bliski, ktoś, kogo prawdopodobnie widujemy zaledwie kilka razy w roku. „Tęsknię, ale co mam zrobić, za co mam utrzymać rodzinę? W Polsce pracy nie znajdę”.
W 2014 roku, według prognoz, padnie rekord osób, które wyemigrowały z Polski. Rozjeżdżamy się po całym świecie, choć głównym kierunkiem wyjazdów nadal pozostaje Wielka Brytania i Irlandia. W Elblągu, mieście, gdzie nadal bardzo ciężko znaleźć sensowną pracę, wiele osób decyduje się na wyjazd. I już nie wracają. Mówią, że „nie ma po co”, „nie ma do czego”. Zaczynają pracować, rozwijają karierę zawodową i po pewnym czasie ściągają do siebie pozostałą w Polsce rodzinę. W poniższym tekście skupiłem się właśnie na kluczowym „pewnym czasie”. To okres, w którym rodzina żyje osobno, a cierpią wszyscy.
Bez problemu znalazłem osoby, które albo wyjechały osobiście, albo ich bliscy pracują za granicą. Wszyscy jednak zastrzegli anonimowość. Powód?
- Wstydzę się mówić, że cierpię i tęsknię. Mężczyzna powinien być silny.
- Ale mężczyzna ma też uczucia.
- Ale jeżeli Ona to przeczyta, to pewnie rzuci wszystko i wróci. A tego bym nie chciał. Nie mogła znaleźć w Polsce pracy przez prawie rok. Teraz czuje się choć trochę potrzebna. A pewnie i ja niedługo dołączę do niej.
Żona Marka (imię zmienione – przyp. red.) wyjechała do Londynu 2 lata temu. On został w Elblągu z córką. Ma tutaj jako taką pracę. Córka chodzi do jednej ze szkół podstawowych. Decyzję o rozłące podjęli wspólnie z żoną.
- Zależało nam na dziecku. Zmiana miejsca zamieszkania, inny kraj, brak znajomych. Ciężko by to zniosła.
- Ale przecież tęskni za mamą. Nie pytaliście jej o zdanie?
- Pytaliśmy. To silna dziewczyna, powiedziała, że da sobie radę. Ale nie daje. Po każdej rozmowie na Skype szklą jej się oczy. Ja to widzę, ale co mam poradzić? Święta spędzimy razem, być może od nowego roku będziemy już razem. Ale tam, w Londynie.
Marek nie czuje przywiązania do kraju. Stwierdził, że nie spotkało go tu nic dobrego. Miasto nie zapewniło miejsca inwestorom, żona nie mogła znaleźć pracy, a on pracuje na umowę-zlecenie za śmieszne pieniądze „na umowie”.
- Resztę dostaję pod stołem, na emeryturę nie mam co liczyć.
Chce tylko ponownie móc przytulić żonę do snu. Mięknie, jednak gdy w drzwiach pojawia się córka od razu staje się twardą głową domu. Moja mina wymusza na nim komentarz:
- Mężczyzna powinien być silny.
Magda i Kasia (imiona zmienione – przyp. red.) to siostry, mieszkają na Zawadzie. Na początku do Irlandii wyjechała ich mama. Kilka lat później – tata.
- Pomijając rozłąkę mają tam naprawdę dobrze. Oboje są w wieku 50+, ale bez problemu znaleźli dobrze płatne zajęcia. Budują dom, żyją zupełnie inaczej, niż w Elblągu, podsyłają nam pieniądze i rzeczy – mówi Magda, młodsza córka.
Obie dziewczyny przyznają, że dorosły same. Same martwiły się o życie codzienne, robiły zakupy, naprawiały sprzęty w domu, uczyły się i wychodziły z psem. Nikt ich tego nie uczył, do niczego nie zmuszał, nie pokazywał, nie nakazywał.
- Musiałyśmy sobie jakoś poradzić. Znamy wiele młodych osób w naszym wieku, którym ta samodzielność nie wyszła. Bo „bez starych” w domu jest fajnie przez miesiąc. Potem zaczyna się tęsknić, a Skype i telefon nie wystarczają – dodaje Kasia.
Dziś obie wyszły za mąż, pracują w Elblągu, a mieszkanie po rodzicach wynajmują. Obie przyznają, że myślą nad wyjazdem do rodziców.
- Ja zarabiam 1500 zł na umowę-zlecenie. Mój mąż 2000 zł, ale z umową o pracę. Do tego 400 zł z wynajmu mieszkania, bo drugie 400 bierze Kasia. Nie mamy dziecka. Nie stać nas na zakup własnego mieszkania, wzięcie kredytu, a co dopiero zapewnienie jakichś sensownych warunków dla malucha. Oboje jesteśmy wykształceni, a za granicą doceniają Polaków, którzy są wykształceni i zaangażowani w pracę.
Na twarzach dziewczyn trudno zauważyć smutek.
- Jesteśmy przyzwyczajone, to minęło już tyle lat. Dziś mamy swoje życia, swoje rodziny. Nie zmienia to faktu, że w każdej z nas głęboko jest zakorzeniony fakt, że dzieciństwo spędziłyśmy same, bez rodziców.
A na pytanie o patriotyzm reagują śmiechem.
- Tęsknić za Polską? A może jeszcze walczyć za nią? Nie, to nie dla mnie. Za narodem – owszem, bo ludzie mieszkający w Polsce to naprawdę największe dobrodziejstwo tego kraju. Patrząc jednak na gospodarkę, system, politykę i polityków, którzy zarabiają po dziesięć i więcej tysięcy na miesiąc… Szkoda moich słów – głos Kasi jest pełen irytacji.
Ania jest śliczną 20-parolatką z Zatorza. Wyjechała z Elbląga po studiach, jest informatykiem po Państwowej Wyższej Szkole Zawodowej.
- Kiedyś byłam brzydka, nie miałam chłopaka, to poszłam na informatykę, bo ciągnęło mnie do komputerów. Tak już zostało – śmieje się.
Od roku pracuje w niemieckiej firmie w Berlinie. Chwali zarobki i podejście pracodawcy do pracownika. Tęskni za Elblągiem?
- Nie, nie tęsknię. Ja wierzę. Wierzę w to, że moją mamę jeszcze na najbliższe święta Bożego Narodzenia zaproszę do siebie. Stać mnie na opłacenie lotu, wysłania kierowcy na lotnisko. Stać mnie na godne życie. Ciągle o niej pamiętam i to właśnie dla niej wyjechałam do Niemiec. Zrobię wszystko, aby mieć ją tutaj przy sobie. Muszę wynagrodzić jej fakt, że wychowała mnie na porządnego człowieka.
Zdecydowanym głosem zapowiada, że nigdy nie wróci do Elbląga, aby tu mieszkać.
- Kupię sobie domek letniskowy i razem z moją mamą będziemy przyjeżdżać na urlop gdzieś nad mazurskie jeziora. Elbląga mam dość. Ludzi, ich mentalności, braku uśmiechu i kolorów. Myślą tylko o tym, jak komuś dopieprzyć. Te miasto kroczy ku zatraceniu, a wina nie leży w politykach, tylko w ludzkim podejściu do życia - kwitnuje.
Takich osób, jak rozmówcy wyżej zaprezentowani, jest w Elblągu bardzo dużo. Nie liczy się wiek, znajomość języka, doświadczenie zawodowe czy też wykształcenie. Wyjeżdża każdy. A jak nie za granicę, to chociaż do pobliskiego Trójmiasta, Warszawy lub Olsztyna. Jak długo potrwa emigracja miasta i do czego to doprowadzi? Czy wkrótce sprawdzą się wizje o tym, że Elbląg będzie miał burmistrza, a nie prezydenta?
Zapraszam do owocnej dyskusji.